czwartek, 16 stycznia 2014

Gender i świeta wojna

Staram się nie brać udziału w nakręcającej się już prawie od roku dyskusji na temat gender. Bo zbyt wiele w tym uproszczeń, półprawd i co dla mnie najtrudniejsze do zaakceptowania: nienawiści i kompletnego braku chęci zrozumienia (po obu stronach konfliktu).
A do dzisiejszego wpisu (ostatni ponad 9 miesięcy temu - jak widać jednak kultura pochłonęła mnie na tyle, że omijam kwestie polityczno-społeczne szerokim łukiem - więcej czytam niż piszę) zainspirowały mnie wczorajsze wydarzenia w Empiku w trakcie prezentacji książki Anny Grodzkiej. Widziałem migawki w tv i prawdę mówiąc jestem zdegustowany. Zarówno tym, że coś takiego miało miejsce (nie są to metody, które by mi się podobały), i tonem w jakim to komentowano.
Po pierwsze: 
Nie przekonuje mnie argument, że lewicowcy wchodzą na wykłady osób duchownych, że je przerywają, że lewica dokonuje prowokacji (procesje Bożego Ciała itd.), więc prawica ma prawo robić to samo. To proste - jeżeli my mamy do tego prawo, to oni też. Jeżeli ich chcemy skarżyć za to co robią, to i my miejmy świadomość, że łamiemy prawo i nie nazywajmy interwencji policji skandalem.
To wszystko prowadzi do nakręcania się spirali nienawiści. Wzajemne prowokacje, walka, wojna, ton dyskusji jest przerażający. Nie jest ważne dla mnie kto zaczął, ale trzeba sie modlić o opamiętanie kto to przerwie.
I to druga kwestia:
Jakimi metodami się chce takie wydarzenia piętnować? Sporo z moich znajomych zwraca mi uwagę na bezkarność lewicy, na wybiórcze traktowanie takich spraw (potępia się tylko narodowców za "sianie nienawiści", bo wszelkie działania przeciw Kościołowi, ośmieszające konserwatystów są tolerowane i tłumaczone prawem do wyrażania przekonań). Poczynania mediów, gadające głowy wypowiadające się w podobnym tonie, budzi w ludziach złość i chęć do "samoobrony" wartości. Pytanie tylko czy wszystkie chwyty są dozwolone...
Smutne. 
A ja w tym wszystkim próbuję zachować zdrowy rozsądek i choć odrobinę nadziei na to, że można się porozumieć ponad emocjami. Wiara pomaga. Nie tylko ze względu na słowa o nadstawianiu drugiego policzka, ale na przekonanie, że Prawda jednak nie da się tak łatwo pogrzebać.
Światłość w ciemności świeci. I ciemność jej nie zagasi.   
****
"Nie tęczowa, nie laicka, tylko Polska katolicka" - skandowali działacze ONR, którzy zakłócili we wtorek promocję książki Anny Grodzkiej w Empiku przy Marszałkowskiej. Ochrona księgarni była bezradna. Trzeba było wezwać policję.
Spotkanie zaczęło się o godz. 18. Posłanka Twojego Ruchu miała podpisywać autobiograficzną książkę "Mam na imię Ania" o tym, jak zmieniła płeć. Ale kilka minut później do Empiku wtargnęło około 20 młodych ludzi z Obozu Narodowo-Radykalnego. Wielu z nich miało na ramionach opaski ze znakiem falangi. Skandowali: "Zakaz pedałowania", "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę", "Nie tęczowa, nie laicka, tylko Polska katolicka".

Anna Grodzka nie reagowała. Gdy ochrona próbowała ich wyprosić, ci oświadczyli, że spotkanie ma charakter otwarty. Interweniowali także uczestnicy spotkania, ale równie bezskutecznie. - Wynoś się stąd! - krzyknęła jedna z kobiet do ONR-owca nagrywającego całą akcję na iPadzie. - To ty się wynoś! I bez agresji proszę - odpowiedział jej piskliwym głosem.

Po trwającej kilka minut pyskówce Anna Grodzka zeszła z podium. Kierownictwo Empiku wezwało policję. Pojawiło się dwóch funkcjonariuszy, ale nie bardzo wiedzieli, co mają począć z tak liczną grupą zadymiarzy, więc wezwali posiłki. Do czasu ich przybycia z głośników puszczono głośną muzykę, która miała zagłuszyć skandowane hasła.

- To smutne, co się stało. Nie znam się na działaniach policji, ale po zgłoszeniu aktu chuligaństwa powinni bardziej zdecydowanie reagować. A to przecież jest ewidentne chuligaństwo - komentowała Anna Grodzka. - To, co się stało, w żaden sposób nie wpłynie na to, co robię. Szkoda tylko, że ludziom, którzy przyszli porozmawiać o książce, inni na to nie pozwolili.

Przed godz. 19 w Empiku zjawiły się policyjne posiłki. Około 20 funkcjonariuszy wyprowadziło ONR-owców. W sprawie trzech osób zostaną sporządzone wnioski do sądu. Spotkanie z Anną Grodzką przebiegało już bez zakłóceń. 

piątek, 15 marca 2013

Pożyteczni idioci kontra bezmyślne sługusy, czyli znowu o Węgrzech

Dziś w GW znalazłem takiego oto kwiatka. Pan Wojciech Maziarski pluje jadem w taki sposób, że aż żal to komentować, pozwolę sobie przytoczyć całość i wytłuścić co smaczniejsze fragmenty. Ten Pan staje się moim ulubieńcem :) w tym periodyku. Zmusił mnie do pisania mimo, że bloga już od jakiegoś czasu zostawiłem odłogiem. Różne rzeczy wciąż mnie w mediach wku...ją, ale nie mam po prostu czasem sił i czasu by to komentować. Skupiłem się na blogu kulturalnym - tam mniej zaślepienia wśród komentarzy, więcej dialogu. A w polityce? Cóż. Czasem naprawdę człowiekowi już ręce opadają gdy widzi skalę głupot jakie nam się wmawia, manipulacji, odwracania kota ogonem. W obrzucaniu się wzajemnym g...em nie mam zamiaru brać udziału. Ale głupotę piętnować warto.

Orbán jest politykiem umiarkowanym, nie robi niczego, co wprowadzałoby jakiekolwiek zagrożenia; po prostu idzie wbrew temu, co dziś dominuje wśród europejskich elit - takie mądrości serwuje czytelnikom Igor Janke w wywiadzie dla serwisu wPolityce.pl. Cały zachodni świat - Europa, USA, instytucje międzynarodowe - bije na alarm, ale Janke nie widzi problemu i wychwala swojego idola. Nie on jeden. Prawicowa publicystyka pełna jest peanów na cześć węgierskiego premiera, który w tym tygodniu przeforsował nowelizację konstytucji
Jeśli chcemy zrozumieć istotę węgierskiej awantury, nie możemy się koncentrować na treści poprawek wprowadzanych do ustawy zasadniczej. Owszem, większość z nich już na pierwszy rzut oka wydaje się co najmniej dziwaczna czy wręcz absurdalna, jak np. zapis, że władze lokalne mają prawo zakazać koczowania na terenie publicznym. Albo artykuł pozwalający ustanowić nakaz pracy dla absolwentów państwowych uczelni. Wprawdzie są to pomysły kretyńskie i kompletnie niezasługujące na wpisywanie ich do ustawy zasadniczej, ale same w sobie nie tłumaczą skali światowego protestu.
W rzeczywistości bowiem nie o poszczególne zapisy chodzi, ale o pełzający przewrót ustrojowy i wyeliminowanie trybunału konstytucyjnego, który stał na straży państwa prawa. W minionych trzech latach wielokrotnie sprzeciwiał się Orbánowi. Np. w lipcu zeszłego roku orzekł, że rozporządzenie nakazujące absolwentom odpracować studia jest sprzeczne z konstytucją. W listopadzie tak samo ocenił przepis zakazujący bezdomnym koczowania na ulicach i placach
W cywilizowanym państwie prawa wyroki trybunału konstytucyjnego zmuszają rządzących do podporządkowania się i szukania innych rozwiązań. Jednak Orbán zareagował inaczej: mówicie, że moje pomysły są sprzeczne z konstytucją? To zmienię konstytucję; wpiszę je wszystkie do ustawy zasadniczej. I co mi teraz trybunał zrobi? Precz z imposybilizmem! Państwo to ja.
Na zamkniętym spotkaniu z posłami frakcji rządowych tuż przed poniedziałkowym głosowaniem Orbán tłumaczył: nasi przeciwnicy tak się gorączkują, bo wiedzą, że wraz z tą nowelizacją na Węgrzech dokonuje się nieodwracalna zmiana; od tej pory władzą ustawodawczą będzie parlament, a nie trybunał konstytucyjny.
Parlament - dodajmy - w którym Orbán ma większość dwóch trzecich głosów, co pozwala mu uchwalić każdą ustawę. Hulaj dusza, piekła nie ma.
W poniedziałek, kiedy budapeszteński parlament de facto likwidował system państwa prawa, na łamach największego węgierskiego dziennika "Népszabadság" głos zabrał poprzedni prezydent Węgier, a zarazem były prezes trybunału konstytucyjnego László Sólyom. Nie, nie lewicowy. Nie liberalny. Prawicowy. To partia Orbána zgłosiła go w 2005 r. na prezydenta. Dziś Sólyom nie zostawia suchej nitki na swym dawnym protektorze, zarzuca mu potajemną zmianę ustroju państwa i wzywa obecnego prezydenta do weta.
Polscy chwalcy Viktora Orbána jakoś tego nie odnotowali. Przegapili? Dziwnie wybiórcza jest ich uwaga. Zupełnie jak ze słownikowej definicji:
Pożyteczny idiota (z rosyjskiego: polieznyj idiot ) - pogardliwe określenie przypisywane Leninowi, który miał tak nazywać zachodnich intelektualistów i dziennikarzy wychwalających rewolucję bolszewicką i ukrywających jej prawdziwy charakter. 
xxxx

Dziwnie wybiórcza to jest ta argumentacja. Cały świat protestuje? To znaczy kto? Lewackie media? Były prezes trybunału, który być może z jakichś powodów poróżnił się z protektorem (tęskni za władzą?). Czy naprawdę jeżeli chcemy wprowadzić jakieś przepisy, a nie pozwala nam na to konstytucja, czy nie wolno nam jej zmienić? Powiedz to Amerykanom z ich poprawkami do konstytucji - rasiści by Cię ozłocili. Gazeta Wybiórcza od zawsze manipuluje faktami, komentarzami, autorytetami "w imię wyższej racji", dziwne tylko, że takie prawo przyznaje tylko swojemu środowisku. Oni nie muszą np. podawać informacji o milionowych protestach Hiszpanów przeciw zmianom w prawie dopuszczającym legalizację związków homoseksualnych. Po co? Wystarczy, że potem będą trąbić, że kolejny kraj z korzeniami katolickimi przyjął takie ustawodawstwo przy akceptacji społecznej (???!), więc mamy szybko zrobić to samo. Węgry już od dawna dla lewicy jest solą w oku, bo społeczeństwo demokratycznie dało tam mandat władzy  ludziom, którym zależy na interesach państwa, na wartościach takich choćby jak rodzina. Teraz trzeba więc podnosić raban by społeczeństwo "dojrzało" i zmieniło zdanie. Jak się powie 100 kłamstw może ktoś uwierzy... Co za ironia by oskarżać prawicę o to co się samemu robi na co dzień - wychwalać lewacką rewolucję i zmiany obyczajowe, ukrywając ich prawdziwy charakter. Ot dziennikarstwo. Bezmyślne sługusy plujące na tego kogo się im wskaże...
R

czwartek, 13 września 2012

Koniec histerycznego patriotyzmu?

Dziś w Gazecie tekst Wojciecha Maziarskiego. Nawet jeżeli się z nim nie zgadzamy, to warto go przeczytać, by zapoznać się ze sposobem argumentacji. Czyż nie rozwala Was końcówka? Ale młodzi ludzie to kupują...
Żeby historia była tak prosta i żeby można było dokonywać takich prostych porównań: jesteśmy pewni, że gdyby nie powstania, protesty, wojny, strajki, walka, przeciwstawianie się złu, niewoli itd. to żylibyśmy w kraju lepszym, szczęśliwszym mądrzejszym, bogatszym - jednym słowem w raju na ziemi gdzie mieszkają sami inteligentni ludzie (którzy czytają GW i z nią polemizują).


Egzaltowana prawica patriotyczna - ta, co niezłomnie strzeże dziedzictwa przodków i heroicznie pręży pierś nad mogiłami ojców naszych - ma pretensje do prezydenta i premiera, że nie pojawili się na uroczystościach 73. rocznicy bitwy pod Wizną.

To znaczy, w tym tygodniu ma pretensje akurat o to. Bo tak w ogóle ona stale ma pretensje. Do wszystkich i o wszystko. Zwłaszcza do pozostałej, czyli o wiele większej, części populacji. Zarzuca jej, że nie jest egzaltowaną prawicą patriotyczną, tylko normalnym społeczeństwem. Zamiast wsłuchiwać się w łopot sztandarów nad kurhanami krząta się wokół swoich spraw, a w wolnych chwilach grilluje. Ohyda.

Pod Wizną w 1939 roku 720 żołnierzy kpt. Władysława Raginisa stawiło zacięty opór 40-tysięcznemu korpusowi gen. Guderiana. Byłoby to równie niekontrowersyjne jak obrona Westerplatte, gdyby nie zdumiewająca przysięga polskiego dowódcy, że żywcem go nie wezmą. I rzeczywiście, po nieuniknionej klęsce wysadził się jak Wołodyjowski u Sienkiewicza.
...
Najwyższa pora powiedzieć głośno: histeryczny i autodestrukcyjny model polskiego patriotyzmu kwalifikuje się na śmietnik. Nie jest nam dziś do niczego potrzebny. Przynosi więcej szkód niż pożytku. Nadaje się, co najwyżej, na źródło natchnienia dla ekscentrycznych poetów głoszących chwałę wieszania i narodowej martyrologii.
...
Zresztą nie ma dowodów, że w przeszłości patetyczny patriotyzm, żywiący się emocjami i jak ognia unikający racjonalnej kalkulacji zysków i strat, przynosił nam korzyści. Czy rzeczywiście Polska dobrze wyszła na tym, że Raginis wysadził się w bunkrze? Czy nie byłoby lepiej, gdyby trafił do AK? A co byłoby dla nas korzystniejsze później: gdyby zginął w Powstaniu Warszawskim czy raczej gdyby zasilił szeregi polskiej inteligencji w latach powojennych?

Obrońcy romantycznej tradycji powstańczej przyznają, że faktycznie, ponieśliśmy duże straty, ale umocniliśmy ducha i podtrzymaliśmy narodową tożsamość. Tylko jak wytłumaczyć fenomen istnienia Czechów? Nie umacniali ducha i nie podtrzymywali tożsamości. Właściwie powinno ich nie być. A są i mają się całkiem nieźle, w wielu aspektach lepiej niż my. My mieliśmy powstanie. Oni mają Pragę. Gdzie wolicie spacerować: po moście Karola czy po salach Muzeum Powstania Warszawskiego?

piątek, 27 stycznia 2012

Demokracja udawana, czyli widziane oczami naszego deputowanego

Tym razem nie z prasy, ale z bloga - ale ponieważ to wypowiedź autorska to warto podejść do niej jak do szczerego wyznania...
I tym razem bez komentarza choć krew mnie zalewa. Przyglądając się czasem bliżej pracy naszych posłów miałem swoje przemyślenia, ale ktoś kto bierze taką kasę i bezczelnie mówi o tym, że nic nie robi to brak słów...

środa, 16 listopada 2011

Marsz niepodległości 2011

Od razu zastrzegam się, że nie byłem, ale znam ludzi którzy byli i ich komentarz jest bliski temu co na poniższym rysunku.

A potem zdziwienie wielkie, że komentarze są takie a nie inne, np.: kiedy włączyłem tvn
Robienie jednostronnego i pełnego manipulacji jakoby wszystko było winą uczestników Marszu Niepodległości, nazywanie jego uczestników faszystami to po prostu kłamstwo szyte tak grubymi nićmi, że nawet premier się nie nabrał i opieprzył lewaków za ściąganie posiłków z zagranicy i robienie awantur...
Fotka a propos kto ukrywal twarz i walczył z policją.
Antifa, ul. Marszałkowska w Warszawie

Ale we mnie pojawiła sie jeszcze inna myśl. Nie chcę usprawiedliwiać organizacji takich jak NOP czy MW, nie mam zamiasru bronić kiboli (choć uważam, że winą za zamieszki odpwoiadają ci, którzy pozwolili na zorganizowanie blokad na trasie legalnego zgromadzenia. Ale naprawdę pojawia się pytanie czemu to tylko MW czy NOP organizują takie Marsze... Czy naprawdę to wstyd pojawić się na święcie narodowym z flagą niekoniecznie kolorową ale biało-czerwoną i wspominać tych, którzy budowali Niepodległość?
Zamiast nazywać ich faszytsami może media i krytycy powinni zapaść się ze wstydu pod ziemię, że sami nie zorganizowali tego typu marszu?
Panie prezydencie czemu dopiero teraz? Media i politycy kolejny raz zamiast łączyć Polaków w tym roku postawili na ich napuszczanie na siebie.

Pod auspicjami prezydenta i z jego udziałem z Placu Trzech Krzyży mógłby w przyszłym roku wyruszyć w kierunku Belwederu wspólny Marsz Niepodległości - powiedział dzisiaj w TVN24 prof. Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Marsz mógłby być alternatywą dla podzielonych pomiędzy różne opcje polityczne obchodów Święta Niepodległości, które - jak to się okazało w tym roku - mogą prowadzić do eskalacji agresji.
Zdaniem Nałęcza, marsz powinien ruszyć z Placu Trzech Krzyży w kierunku Belwederu. - Najpierw - hołd Witosowi, pod pomnikiem na Placu Trzech Krzyży, potem po kilkuset metrach hołd Paderewskiemu, którego pomnik stoi w Parku Ujazdowskim, naprzeciw można oddać hołd żołnierzom niepodległości pod pobliskim pomnikiem Stefana Grota-Roweckiego, potem hołd dla tego, co Dmowski zrobił dla polskiej niepodległości pod jego pomnikiem na Placu na Rozdrożu, a na koniec - pomnik Piłsudskiego pod Belwederem. Można by się w ten sposób pokłonić większości ojców niepodległości - mówił prof. Nałęcz.
- Z tego co wiem to i prezydentowi Komorowskiemu podoba się ten pomysł - powiedział Nałęcz dodając, że prezydent nie chciałby nikomu niczego narzucać, i nie chce, aby idea Marszu Niepodległości dzieliła.
- Prezydent pragnąłby, aby w takim marszu znalazło się miejsce dla całego spektrum postaw - od profesora Jana Żaryna po Sławomira Sierakowskiego - zaznaczył Nałęcz.

piątek, 2 września 2011

Ile kosztuje wychowanie dziecka?

Na wychowanie dziecka do 20 roku życia potrzeba dziś 190 tys. zł. O 30 tys. więcej niż jeszcze 3 lata temu, co oznacza wzrost o blisko 19% - donosi "Dziennik Gazeta Prawna" na podstawie wyliczeń Centrum im. Adama Smitha.
Duży wpływ na taki wzrost mają rosnące koszty wyprawki szkolnej, głównie podręczników. - Tegoroczna podwyżka VAT na książki i zmiana podstawy programowej spowodowała nawet 10-procentowy wzrost cen podręczników - mówi Tomasz Maj, dyrektor ecommerce z Grupy Nokaut. Według ich wyliczeń średnia cena wyprawki może wynieść 659 zł.

środa, 17 sierpnia 2011

Ile tak naprawdę Polacy oddają daniny państwu w podatkach?

Obecnie w Polsce mieszka 38,1mln ludzi, z tego legalnie zatrudnionych jest 13,2 mln czyli zaledwie połowa populacji w wieku produkcyjnym. Jednakże to właśnie ta druga połowa wykazuje się większym rozsądkiem bowiem przeciętny Polak pracujący poza rolnictwem oddaje państwu około70% swoich dochodów.
Weźmy pod uwagę przysłowiowego Jana Kowalskiego, który pracuje w niewielkim tartaku a jego kontrakt (umowa o pracę) opiewa na miesięczną kwotę 2450 złotych brutto. Rzeczywista pensja Kowalskiego wynosi jednak tak naprawdę 2954,95 zł ponieważ nieco ponad 20% stanowi „składka” na ZUS odprowadzana przez pracodawcę i będąca de facto częścią wynagrodzenia naszego podatnika. Do tego zakład pracy Kowalskiego co miesiąc wpłaca na konto Urzędu Skarbowego pozostałe 335,89 zł.na „ubezpieczenie społeczne”, 190,26 zł na „ubezpieczenie zdrowotne” oraz 173zł zwykłego podatku od przychodów (PIT).